Autorka: Ula

Urodziłam się w rodzinie katolickiej. Dzieciństwo miałam dość spokojne, bynajmniej do czasu kiedy nie poszłam do podstawówki... Tam przekonałam się jak bardzo okrutni i bezlitośni potrafią być ludzie... W wieku 14-stu lat paliłam papierosy, spożywałam alkohol i myślałam o własnej śmierci..... Nie potrafiłam kochać ani siebie ani ludzi. Miałam kilka bardzo bliskich mi osób, które były dla mnie całym światem i od nich tez byłam w pełni uzależniona. 

Do kościoła chodziłam, ale tylko chodziłam. Nigdy nie słuchałam kazań i bardziej szłam bo mama kazała niż dlatego żebym chciała. Choć nie ukrywam, że zawsze w jakimś stopniu Bóg był ważny dla mnie, zawsze na noc się modliłam i wiedziałam, że On istnieje, ale moje życie w żaden sposób o tym nie świadczyło... W miedzy czasie były tez problemy w mojej rodzinie. Tata nigdy nie chciał chodzić do katolickiego kościoła, po prostu było tam coś co go odpychało. Pamiętam, że na wiosnę 1999 roku szukał pracy i poznał pewnego człowieka, który należał do kościoła Chrześcijan Baptystów w Gorzowie Wlkp. Umówili się ze najpierw pójdą na nabożeństwo a następnie na spotkanie w sprawie pracy. Mojemu tacie spodobał się ten zbór i zaczął tam uczęszczać. Ja wciąż z mamą i siostra chodziłyśmy do kościoła katolickiego. Wreszcie stwierdziłam ze wybiorę się z tata na nabożeństwo aby zobaczyć co to takiego jest i na czym to polega. Spodobało mi się.... jednakże długi czas chodziłam i do zboru i do kościoła katolickiego, po prostu nie potrafiłam wybrać.

Po pewnym czasie dostałam propozycje aby pojechać na obóz chrześcijański w Narewce. Miałam straszne obawy i nie bardzo chciałam, ale dziwnym trafem, mama nalegała abym się tam wybrała i właściwie. sama nie wiedziała dlaczego, ale mówiła ze czuje ze powinnam jechać, pomimo ze nigdy sama nie była u Baptystów. W końcu pojechałam... Na obozie zaczęłam powoli czytać Biblie i poznawać inny świat. Wtedy zaczął się powolny cykl zmieniania mojego życia... Po niedługim czasie, kiedy wróciłam dowiedziałam się od rodziców ze mamy szanse wyjechać z Gorzowa, ponieważ mama dostała propozycje pracy w Szczecinie... Zawalił mi się świat... Pomimo ze tak wiele złych wspomnień miałam to jednak nie wyobrażałam sobie życia w innym mieście. Teraz z perspektywy czasu wiem ze było to najlepsze co mogło mnie spotkać, że jedynym powodem dla którego chciałam tam zostać to były moje przyjaciółki...

W listopadzie 1999 roku przeprowadziliśmy się.... dla mnie to był inny świat, w którym nie chciałam żyć. Pamiętam ze jak pierwszy raz weszłam do zboru w Szczecinie to po prostu zamarłam, poczułam się obca i strasznie zatęskniłam za Gorzowem. Nasz start w nowym mieście był po prostu tragiczny, jednakże jego skutki okazały się największym skarbem życia całej mojej rodziny. Zaraz po naszym przybyciu do nowego miejsca, mój tata został pobity i okradziony. Stracił prawo jazdy bez którego nie mógł pracować w swoim zawodzie, do tego jeszcze miał przez ponad miesiąc zwolnienie lekarskie gdyż przez pobicie jego oko było dość mocno uszkodzone... 

Nigdy jakoś specjalnie nie mięliśmy za dużo pieniędzy, jednak wtedy dopiero poczuliśmy co to znaczy bieda... ale i zarazem odczuwaliśmy błogosławieństwo i opiekę Boga. Mama już wtedy zaczęła chodzić z nami do kościoła Baptystów, razem się modliliśmy i prosiliśmy o pomoc naszego Ojca. Pamiętam, że kiedy tata jeszcze nie miał pracy a my płaciliśmy ok. 1500 zł miesięcznie za mieszkanie, które wynajmowaliśmy, często było tak ze w zupełności nie mieliśmy co jeść. Wtedy tata brał wędkę, wiaderko i szedł na ryby... Zawsze się pomodlił i Pan dawał nam ryby do jedzenia... Zawsze zaopiekował się tak ze nie chodziliśmy głodni... Życie jakoś się toczyło, w lutym tata dostał prace jako kierowca i dzięki Bogu pracuje tam dalej. Co jakiś czas się przeprowadzaliśmy na możliwie tańsze mieszkania, jednakże cały czas nie mięliśmy zbyt wielu pieniędzy. Ale za to dostawaliśmy coś dużo ważniejszego... mianowicie błogosławieństwo i miłość naszego Ojca w niebie... 

W marcu 2000 roku była ewangelizacja w naszym zborze i wtedy tez był przełom w życiu mojej rodziny... to była sobota, drugi dzień ewangelizacji, która prowadził pastor z Koszalina Heniu Skrzypkowski. Atmosfera była niesamowita, już przy końcu nabożeństwa ewangelizacyjnego, śpiewaliśmy wszyscy pieśń „Święte imię Jezus”, pastor zaczął zapraszać na środek osoby, które chcą oddać swoje życie Jezusowi. Pamiętam, czułam, że chcę tam wyjść, ale nie miałam wystarczająco odwagi, aż nagle zobaczyłam ze moi rodzice idą... od razu wyszłam razem z siostrą z ławki i ze łzami w oczach poszłam do nich abyśmy razem mogli oddać się w ręce naszego Boga... To było niesamowite przeżycie, ta radość w sercu, wydawało mi się, że cala kaplica jest jakaś jaśniejsza, czułam obecność Boga i to, że wita mnie wśród swoich dzieci... Razem z nami wyszło jeszcze kilka osób.. W końcu w czerwcu 2000 roku 9 osób przyjęło chrzest, zawierając święte przymierze z naszym Panem... Wśród nich znalazłam się ja i moi rodzice... To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu... I pomimo, że teraz często życie nasze nie jest usłane różami, że wciąż czekamy na nasze własne mieszkanko i wiele rzeczy sami musimy się jeszcze nauczyć to jednak, wiemy, że nasz Bóg, nasz Pan nigdy nas nie opuści i zawsze będzie czuwał nade mną i moja rodziną. Wiem, że On jest moja ucieczka od problemów i szczęściem mojego życia, a ja chce tylko Jemu służyć i pragnę już zawsze czuć Jego obecność i ta cudowna miłość, która obdarza nas wszystkich każdego dnia...