Autor: Kuba Góralski

Na ewangelizacji spotkałem Tomka Kułagę [obecnie także członka I zboru w Gdańsku – red.], którego (o czym nie wspominałem) znałem z liceum – chodziliśmy razem do klasy. Obydwaj byliśmy bardzo zaskoczeni i chyba zawstydzeni, wiec na wszelki wypadek nie podaliśmy sobie prawdziwej przyczyny, dla której tu przyszliśmy. Ot tak, wpadliśmy na chwilę zobaczyć, co też tu się dzieje...

Podczas przedostatniej mojej przeprowadzki, kiedy opróżniałem piwnicę, z rzeczy nagromadzonych jeszcze przez moich nieżyjących już dziadków natrafiłem na stare gazety. W numerach od 25 października 1971 roku wzwyż nie było żadnych wzmianek na temat moich narodzin. Jak z czasem zauważyłem, dopiero po śmierci człowiek, nawet nie będący tak zwaną osobą publiczną, może liczyć na zainteresowanie mediów. Czyli wszystko jeszcze przede mną.

Dowiaduję się, że istnieją baptyści

Urodziłem się w Gdańsku. Podobno mieszkałem tam jeszcze przez kilka miesięcy po urodzeniu, by w końcu przenieść się na długie lata do odległego o 60 km Elbląga. Mój stosunek emocjonalny do tego miasta i lat w nim spędzonych określiłbym delikatnie jako chłodny. Nigdy ja i Elbląg nie przypadliśmy sobie do gustu, a przecież całe moje „szczenięce” lata upłynęły właśnie tam.
***
Do roku 1978, w którym rozpocząłem naukę w szkole podstawowej, oprócz zwykłych rzeczy właściwych dla dzieciństwa nie wydarzyło się nic wyjątkowego. Chwile z tamtego okresu, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, to rodzinna atmosfera Świąt w domu moich dziadków, pierwszy lot samolotem pasażerskim (to dziwne wspomnienie. Byłem wtedy bardzo mały. Nie pamiętam szczegółów, tylko wrażenie nabierania wysokości i kurczenie się miasta za oknem). Kilka utworów, których wtedy nie rozumiałem, a tylko „odbierałem”. Kiedy po latach zdobyłem te nagrania, kojarzyły mi się już tylko z dzieciństwem. Muzyki nigdy się nie uczyłem, ale zawsze byłem na nią mocno „uczulony” i tak chyba jest do dziś.
***
Szkoła podstawowa to ulubiona fizyka i geografia, które pojawiły się dopiero w ostatnich latach, a poza tym niekończące się problemy z językiem polskim i historią. Koszmar…
***
Pod koniec lat siedemdziesiątych Miejski Zespół Usług Projektowych w Elblągu otrzymuje zlecenie zaprojektowania budynku sakralnego dla Kościoła Chrześcijan Baptystów. Kierownikiem zespołu jest mój Tato i w ten sposób dowiaduję się, że istnieją baptyści i w ogóle inne kościoły niż katolicki. Nie zrobiło to na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Pamiętam, że rodzice i ich znajomi bardzo pozytywnie wyrażali się o nich. Wielu szokował fakt, że baptyści nie piją i nie palą.
***
Uczęszczałem na religię i doktrynalne różnice pomiędzy Kościołem katolickim a baptystycznym nie stanowiły dla mnie żadnego problemu. Nie znałem ani jednej z doktryn. Poza tym, podobieństwo nauki religii do historii i polskiego dyskwalifikowało ją w moich oczach. Naukę religii odpuściłem sobie w szkole średniej. Nie dawała mi jednak spokoju sprawa modlitwy. Ksiądz powtarzał, że modlitwa jest rozmową z żywym Bogiem, po czym zadawał kilkanaście lub więcej modlitw do nauczenia na pamięć. Z tych modlitw byliśmy później odpytywani. Zastanawiałem się, że jakbym zaczął do moich rodziców codziennie mówić słowami wyuczonej na pamięć, na przykład „Świtezianki”, to po dwóch dniach oberwałbym lanie i stałbym w kącie. Bóg musi być bardzo cierpliwy, skoro codziennie wysłuchuje tyle takich samych modlitw, myślałem.

Bożonarodzeniowa świeczka i zapałki

Po wybuchu stanu wojennego, z powodu sytuacji w kraju nie mogliśmy z rodzicami wyjechać na Boże Narodzenie, które zawsze spędzaliśmy w Gdańsku. Święta zapowiadały się ponuro. Od baptystów, z którymi mój Tato cały czas miał kontakt, z racji trwających prac przy budowie kościoła, otrzymaliśmy bożonarodzeniową paczkę. Moi rówieśnicy i starsi pamiętają, że zaopatrzenie sklepów nie było mocną stroną gospodarki tamtego okresu, dlatego też zawartość paczki przywodziła na myśl różne bajki z mocno wyeksponowanym wątkiem spożywczym. Po raz pierwszy jadłem marcepan, a w paczce oprócz wielu różnych wynalazków był także świąteczny obrus, świeczka i… zapałki. Ktoś naprawdę nieźle sobie to wykombinował. Teraz, kiedy na to patrzę, myślę o ludziach, którzy przygotowali tę paczkę. Żywność pozwoliła na przygotowanie normalnej kolacji wigilijnej, a w fakcie zapakowania do niej obrusa, świeczki i zapałek była zawarta czyjaś troska o to, żeby Święta jak najbardziej były zbliżone do normalnych.
***
Po drugiej wojnie światowej, kiedy mój dziadek z babcią wprowadzili się do mieszkania przy ul. Politechnicznej w Gdańsku-Wrzeszczu, szybko dołączali do nich pozostali członkowie rodziny wracający z wojny. Siostra dziadka, moi pradziadkowie, bracia babci. Podobno kilka lat później, gdy moja mama i jej brat byli już na świecie, w mieszkaniu było około trzynastu osób.
Z czasem wszyscy wyprowadzili się „na swoje”, tak że na początku lat osiemdziesiątych moi dziadkowie zostali sami w wielkim mieszkaniu. Ponieważ koszty jego utrzymania były dla nich dość wysokie, postanowili wynająć dwa pokoje studentom. W tym czasie jeden z panów współ-pracujących ze strony Kościoła z moim Tatą szukał pokoju do wynajęcia w Gdańsku. Potrzebował go dla swojego syna, który zdał właśnie na politechnikę. Dziadkowie zdecydowali się wynająć mu pokój. Z początku nieufni, bo to zawsze jednak „innowierca”, w kolejnych latach chcieli wynajmować pokoje już tylko baptystom. Swoją drogą, sporo ich przewinęło się przez to mieszkanie.

Biblijna edukacja poprzez studentów

Przełom w moim poznawaniu Boga nastąpił w liceum. Mój Tato został zaproszony na koncert Grupy Mojego Brata i po koncercie kupił Biblię. Przyniósł ją do domu. Zacząłem czytać. Poddałem się gdzieś na pustyni pomiędzy Egiptem a Ziemią Obiecaną. Moją uwagę przykuła jednak różnica pomiędzy dziesięcioma przykazaniami, które wkuwałem na blachę na religii, a tymi w Biblii. Pytałem o to studentów, którzy mieszkali u dziadków. Tak się zaczęło. Odtąd, kiedy byłem w Gdańsku, zaglądałem do studentów po nowe informacje.
***
W 1990 roku zdałem maturę, a następnie egzaminy wstępne na studia. Zostałem przyjęty na wydział architektury Politechniki Gdańskiej. Przeprowadziłem się do Gdańska do moich dziadków, u których mieszkała kolejna generacja studentów, w tym baptystów, z którymi znałem się już dość dobrze.
Zacząłem znowu czytać Biblię, zachęcony przez współlokatorów. Martwiło to moją babcię (bo przecież mogłem zostać „przekabacony”) do czasu, gdy zacząłem znowu chodzić do kościoła (czego od dawna już nie robiłem). Moja babcia była naprawdę fantastyczną kobietą. Zawsze zachęcała mnie, żebym chodził do kościoła. To ona nauczyła mnie wielu modlitw, wprawdzie tych „na pamięć”, ale powtarzała, że modlić się trzeba. Mój stosunek do wiary i Boga zaczął się wyraźnie zmieniać. Sam byłem zdziwiony. Msze, na których zawsze się nudziłem, zaczęły mnie wciągać. Docierało też do mnie, o czym mówi ksiądz. Nie wszystko jednak, co działo się w Kościele katolickim, pasowało do tego, co mówili studenci. Powoli zacząłem się skłaniać do ich punktu widzenia, bo potrafili mi wiele rzeczy wyjaśnić w oparciu o Biblię zaznaczając zawsze, że to ja muszę szukać i nikt za mnie tego nie załatwi. 
***
W 1991 umarł mój dziadek, a dwa lata później babcia. Przez te kilka lat, kiedy mieszkaliśmy razem, bardzo się z nimi zżyłem i ich śmierć była dla mnie bardzo bolesnym przeżyciem. Teraz ja zostałem sam w wielkim mieszkaniu.
***
Dalej wynajmowałem pokoje studentom. Możecie sobie wyobrazić, że atmosfera była całkiem sympatyczna. Piątka studentów w mieszkaniu…
Babcia, pomimo swojej śmierci nie przestała się o mnie troszczyć. Setki przetworów, dżemów i kiszonych ogórków, które pozostawiła w piwnicy, wielokrotnie ratowały mnie od „głodowej śmierci”. Pieniądze, które pozostawały mi po zapłaceniu rachunków, wydawałem na… koncerty jazzowe i płyty. 
Za namową współlokatorów zacząłem odwiedzać zbór na Dąbrowskiego. Bardzo mi się podobało… zwłaszcza muzyka.

Płakałem jak dziecko

Zawierałem pierwsze znajomości w zborze. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych odbyła się trzydniowa ewangelizacja prowadzona przez Louisa Palau. Na ewangelizacji spotkałem Tomka Kułagę [obecnie także członka I zboru w Gdańsku – red.], którego (o czym nie wspominałem) znałem z liceum – chodziliśmy razem do klasy. Obydwaj byliśmy bardzo zaskoczeni i chyba zawstydzeni, wiec na wszelki wypadek nie podaliśmy sobie prawdziwej przyczyny, dla której tu przyszliśmy. Ot tak, wpadliśmy na chwilę zobaczyć, co też tu się dzieje...
***
Zmiany w myśleniu postępowały. Coraz mocniej docierał do mnie fakt, że jestem grzesznikiem. Denerwowało mnie to strasznie, bo przecież aż taki zły nie byłem… Studia nie szły mi najlepiej. Dziesiątki moich zainteresowań i cała moja natura zaczynała mi przeszkadzać. Pewnego wieczoru natłok tych wszystkich myśli był tak ogromny, że popłakałem się. Siedziałem w pokoju i płakałem jak dziecko. Czułem, że sam sobie nie poradzę. Zacząłem modlić się i prosić Boga o przebaczenie i pomoc.
Następnego dnia czułem się spokojny, jak nigdy przedtem. Chociaż nie rozumiałem, na jakiej zasadzie się to odbywa, uwierzyłem, że Bóg chce i jest w stanie naprawdę przebaczyć moje grzechy. I zrobił to!
***
Jesienią 1994 roku poznałem dziewczynę, w której się zakochałem. Nie była osobą wierzącą, ale jak to się mówi, była „tolerancyjna”. Na tyle tolerancyjna, że zaakceptowała moje odejście od Boga. Sumienie mnie gryzło, ale silnie rozwinięty mechanizm usprawiedliwiania się zadziałał bez zarzutu.
W 1995 pobraliśmy się. Jak przystało na „wierzące osoby”, wzięliśmy ślub w kościele. Była to ostatnia wizyta w kościele na długi czas. Nie chodziłem już także do zboru.
***
Któregoś wieczoru, przełamując swój wstyd oświadczyłem mojej żonie, że nie chcę żyć bez Boga, którego opuściłem i chcę znów chodzić do kościoła niezależnie od jej stanowiska. Moja żona bardzo się ucieszyła, bo myślała w ten sam sposób, tylko obawiała się o tym mówić.
Kilka miesięcy później ochrzciliśmy się w zborze. Trudno mi było w to uwierzyć. Drugi raz w życiu czułem spokój i radość z przebaczenia.
***
Radość trwała jakieś trzy lata do momentu, kiedy pojawiły się w naszym małżeństwie pierwsze poważne kryzysy i rozczarowania. Moja żona przestała chodzić do zboru. Dwa lata później byliśmy już po rozwodzie. To jak dotąd, chyba najpoważniejsze moje doświadczenie i potężna lekcja.
Pocieszam się, że werset z Objawienia (3:19: Wszystkich, których miłuję, karcę i smagam; bądź tedy gorliwy i upamiętaj się.) dotyczy także mnie i mi podobnych. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak podziękować wam za uwagę i zabrać się do pracy.