Autorka: Lucyna Kalinowska

W moim wnętrzu rozgrywała się ogromna walka. Coś mi mówiło, że jak teraz się nie podniosę i nie powiem, że chcę być z Chrystusem, że chcę oddać Jemu swoje życie, to może nieprędko zdarzy się taka okazja

Wychowałam się w rodzinie katolickiej. Chodzenie do kościoła na msze co niedziela, do spowiedzi w każdy pierwszy piątek miesiąca było koniecznością. Ksiądz dawał rozgrzeszenie przez pokutę, którą było odmawianie pacierza ściśle określoną ilość razy. Wynikało z tego, że modlenie się było karą za moje złe uczynki. Msze były w kółko powtarzającym się rytuałem, różniącym się tylko często niezrozumiałym do końca kazaniem. Czułam, że coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Nie czułam wiary w Boga ani u siebie, ani u ludzi, którzy mnie otaczali. Modlitwa była tylko w kościele. Po wyjściu z niego ludzie stawali się zupełnie inni. Bóg istniał dla nich tylko w murach budowli kościoła. W życiu codziennym zapominali o Nim. Często zadawałam sobie pytanie, czy Bóg naprawdę istnieje. Czegoś mi w tym wszystkim brakowało. To „coś” znalazłam właśnie tutaj w tym zborze (I Zborze Kościoła Chrześcijan Baptystów w Warszawie).
Kolega mojego męża, Mirek Andrzejewski często opowiadał mu o Kościele baptystów, o tym, że ich wiara oparta jest na Piśmie Świętym. Mąż w domu powtarzał mi to wszystko, o czym rozmawiali.

Zaczęłam coraz częściej zastanawiać się nad tym wszystkim, co usłyszałam. Kościół katolicki też utrzymywał, że wiara opiera się na Piśmie Świętym, ale nigdy nikt nie zachęcał do studiowania Biblii, zawartych w niej słów Bożych. Nasuwało się kolejne pytanie: dlaczego?

Z czasem Mirek zaczął niekiedy przychodzić do naszego domu. Często rozmawialiśmy z nim na różne te-maty, przytaczał nam wtedy wersety z Biblii odnoszące się do różnych sytuacji z życia. Nigdy nie można było zaprzeczyć temu, co mówił. Mirek kilkakrotnie zapraszał nas na nabożeństwa, aż za kolejnym razem zdecydowaliśmy się pójść na chrzest. Poszliśmy całą naszą czwórką: ja, mąż i dzieci. Było to 28 kwietnia 2002 r.
Nabożeństwo bardzo mi się podobało. Ludzie, którzy na nim byli, promienieli wiarą, jakiej nigdy nie widziałam u ludzi w Kościele katolickim. Byłam bardzo zachwycona kazaniem i głęboko poruszyła mnie ewangelizacja. Kiedy brat głoszący Ewangelię wzywał do oddania się Bogu, pierwszy wstał mój mąż. Widziałam chyba pierwszy raz, jak płakał ze szczęścia.

A w moim wnętrzu rozgrywała się ogromna walka. Coś mi mówiło, że jak teraz się nie podniosę i nie powiem, że chcę być z Chrystusem, że chcę oddać Jemu swoje życie, to może nieprędko zdarzy się taka okazja. Czułam, że jest to bardzo poważna decyzja i bałam się, że może mi nie starczyć sił, i czy jestem gotowa na jej podjęcie. Ale poczułam, że muszę ją podjąć właśnie teraz. Podniosłam się i powiedziałam, że „CHCĘ”. Poczułam się nagle bardzo szczęśliwa. Łzy popłynęły mi z oczu, poczułam się jakbym zrzuciła jakiś ogromny ciężar. Zrozumiałam, że Jezus umarł na krzyżu za moje grzechy i że Jezus jest jedynym Pośrednikiem między mną a Bogiem. 

Po nabożeństwie dostaliśmy od przyjaciół – Klaudii i Mirka Wiazowskich - Pismo Święte. Od tego czasu zaczęłam je czytać. Czytamy je często razem z dziećmi rozmawiając na temat prawd w nim zawartych.

Zaczęłam się modlić rozmawiając z Bogiem, dziękując Mu za to, co mi dał i prosić o pomoc w trudnych chwilach mojego życia, mojej rodziny i znajomych. Zaczęłam powierzać Bogu swoje życie i swoje decyzje. W tym samym czasie straciłam pracę. Później zaczęłam chorować. Było mi bardzo ciężko. Bardzo pomogła mi modlitwa do Boga. Bóg dał mi wiarę, nadzieję i spokój wewnętrzny. Pomału wszystko zaczęło się układać. 

W każdej złej i dobrej chwili czytam Biblię i napełniam się radością i spokojem. Słowo Boże ma niesamowity wpływ na moje życie.

Bardzo jestem wdzięczna Bogu za Jego cierpliwość i za tak długą i ciężką walkę, jaką o mnie stoczył. Chcę, aby był ze mnie zadowolony i aby działał przeze mnie, bym mogła być świadectwem dla innych ludzi, którzy Go jeszcze nie znają.
W dniu 15 grudnia 2002 r. przyjęliśmy razem z mężem chrzest. Boże, kocham Cię i pragnę wytrwać w tej miłości do końca.