Autor: Mirek Duleba
Urodziłem się w rodzinie niewierzącej, Mama i Tato są humanistami i agnostykami. Nie byłem ochrzczony, jako dziecko i nie chodziłem do kościoła lub na religie. Nie miałem też pytań na ten temat, ani chęci w tym kierunku. W domu byłem raczej kochany i przez to, ze nie miałem wielu zakazów - chowałem się raczej bez kłopotów. Uczyłem się bardzo dobrze, ale nie byłem prymusem i byłem lubiany przez kolegów. Kościoły odwiedzałem czasem turystycznie, lecz sprawiały na mnie dosyć ponure wrażenie.
Rozpocząłem naukę w liceum ogólnokształcącym, gdzie kolega z ławki zainteresował mnie elektroniką i radiem. Zacząłem budować swoje pierwsze, coraz bardziej ciekawe obwody odbiorcze i nadawcze. Na początku drugiej klasy, mając 17 lat - wykonałem obwód dobrego radioodbiornika krótkofalowego z podwójna przemiana częstotliwości. Umożliwiał dobry odbiór odległych lub słabych stacji i w paśmie 31 m wyłapałem nieznana mi dotychczas stacje Monte Carlo, gdzie w różnych językach, także w śmiesznej dla mnie polszczyźnie emigracyjnej mówiono coś o Biblii i zbawieniu przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Audycje kończyły się zachęceniem do oddania życia Bogu i modlitwami. Pomyślałem, jakie to proste i ubogie w treść. Zwłaszcza, że dom rodzinny dostarczał mi już lektur na dobrym poziomie filozoficznym, a ja je lubiłem czytać.
Następnego dnia jechałem pociągiem z Wrocławia do Poznania - do znajomych. Naprzeciw mnie usiadł brudny, śmierdzący alkoholem człowiek i zagadnął mnie, czy nie chcę od niego książki. Pomyślałem, ze chce ode mnie pieniądze, wiec go ofuknąłem. Ale on dawał mi ją za darmo, wiec, aby nie wywoływać draki w wagonie - wziąłem coś grubego w czarnej oprawie z zamiarem wyrzucenia do kosza na dworcu w Poznaniu. Przed wyrzuceniem naczytałem się nieco i zobaczyłem, że jest napisana w stylizacji staropolskiej, że jest to Biblia Gdańska, i że niektórych słów nie rozumiem. Zwyciężyła moja humanistyczna ambicja i nie wyrzuciłem tej książki.
Po powrocie do domu zacząłem czytać - nawet poszedłem do Biblioteki Uniwersyteckiej po fiszki do staropolskiego. W trzy miesiące przebrnąłem przez całość Starego i Nowego Zakonu. Uznałem, że mam sprawę z głowy i odstawiłem rzecz na półkę. W tym czasie polubiłem stację Trans World Radio z Monte Carlo, słuchałem jej, ale nie ze względów religijnych. Raczej ciekawił mnie odbiór tak słabego nadajnika i odmienność audycji. Słuchałem dość okazjonalnie, sporządzając sobie raporty do amatorskiego klubu DX.
W tym też czasie zaczęły się ze mną kłopoty. Poznałem dziewczynę, która była narkomanką i chłopaka, który był buddystą. W trzeciej klasie już byłem klasycznym narkomanem chemicznym (głownie tabletki parkopanu i tri (trójchloroetylen) lane obficie na duże koce), ćwiczyłem przy tym jogę i uczyłem się zrębów buddyzmu. Kolega usiłował być moim mistrzem i ratować mnie z nałogu, ale skończyło się to konfliktem (pobiłem go dotkliwie).
Tak upadł mój buddyzm.
Jeszcze w szkole podstawowej od wczesnych klas trenowałem sztuki walki. To chyba pomagało mi cały czas nie zniszczyć organizmu w okresach silnych uzależnień. W tym okresie trenowałem głownie po to, aby atakować i dopiero moje dojście do pewnego stopnia perfekcji oduczyło mnie (bardzo powoli i opornie) - atakować innych wyłącznie dla poczucia tryumfu i chęci zadania poniżenia. Zakończenie szkoły średniej był to okres, kiedy marzyłem, aby być czymś w rodzaju perfekcyjnej maszyny do zabijania. O dziwo - nadal się nieźle uczyłem i zdałem celująco maturę. Zdałem również nieźle egzamin na elektronikę.
Tu trafiłem od pierwszego semestru na ludzi, którzy nauczyli mnie pić morze alkoholu i odwiedzać morze łatwych dziewczyn w akademikach. Po pierwszym roku byłem jednym z lepszych studentów i jednym z głębszych alkoholików. Przypominam sobie, ze jak się już spiłem na umór - otwierałem sobie Biblię i czytałem fragmenty. Byłem znany z tego. Kilka razy odwiedzałem Maciejówkę - Duszpasterstwo Akademickie we Wrocławiu. Prowadził je wtedy jezuita w średnim wieku, który chciał ze mną rozmawiać nawet, kiedy przychodziłem urżnięty i z papierosem w zębach. Na praktyki wakacyjne jeździliśmy do Dzierżoniowa, gdzie był zbór zielonoświątkowy. Tam też pastor przygarniał mnie pijanego i kiedy przetrzeźwiałem - czytał ze mną Biblię. Ale wracałem na studia do Wrocławia, słuchałem programów Trans World Radio i piłem coraz więcej, i miałem coraz więcej dziewczyn. I do tego momentu praktycznie już miałem Biblię codziennie przy sobie.
Po drugim roku okazało się, że poszukują studentów interdyscyplinarnych do pracy w przyszłym Centrum Informacji Onkologicznej. Ja się zgłosiłem i od tego momentu miałem studiować elektronikę urządzeń medycznych i psychologię kliniczną. Po roku profesor odpowiedzialny za projekt uciekł na Zachód. Wszystko się rozleciało, a ja zostałem na lodzie.
Nie było powrotu na telekomunikację, więc zdecydowałem się na specjalizację z elektroakustyki. Zdecydowałem się także kontynuować psychologię już jako hobby, które mnie zainteresowało.
Mniej więcej wtedy zrozumiałem, że jestem głęboko uzależniony i staczam się, choć ciągle jeszcze jestem niezłym studentem.
Tak to szło do piątego roku. Wybrałem sobie nietrudne tematy do obu prac magisterskich. Na elektronice miałem bardzo dobrego i przyjaznego promotora. Przyszedł czas ostatniego egzaminu. Miałem już obronioną psychologię. ‘Wypożyczyłem’ sobie kolegę z grupy - Pawła i przez tydzień uczyłem się z nim do ostatniego egzaminu na elektroakustyce. Pracę miałem ocenioną na pięć. Wiedziałem, że jak zdam ten egzamin na celująco - nie będę musiał już bronić pracy. Piłem więc kawę, do której dolewałem wódkę i uczyłem się do oporu. Egzamin miał być właśnie z moim promotorem i dodatkowo mi zależało, aby dobrze zdać i zrobić mu tym przyjemność.
Na dobę przed egzaminem już nie piłem, żeby przetrzeźwieć. Wszystko było na dobrej drodze. Rodzice zadbali o mieszkanie dla mnie. Były pieniądze na samochód (wtedy to nie było złe). W dzień przed egzaminem podjąłem dwie ważne decyzje, które powiedziałem Pawłowi - komuś w rodzaju mojego przyjaciela. Pierwsza - że nie będę zakładał rodziny, żeby komuś nie zmarnować życia. Druga - że jestem człowiekiem niewierzącym, który odrzuca koncepcję świata stworzonego przez Boga i samą koncepcję istnienia Boga.
I tak uspokojony swoimi decyzjami i na trzeźwo, w ładnym garniturze - poszedłem na egzamin. Zdałem go lepiej, niż się sam spodziewałem. Człowiek już po postawieniu mi celującej do indeksu - zadawał mi jeszcze ‘dla sportu’ najtrudniejsze pytania i ja odpowiadałem wyczerpująco. Zaproponował mi pozostanie na uczelni. Nie mogło być lepiej. Do domu wracałem taksówką, w której zasnąłem. Opadło mnie zmęczenie. Pamiętam, jak taksówkarz szarpał się ze mną na miejscu, żeby mnie wysadzić. Poszedłem do mieszkania i do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku, nie rozbierając się i myślałem, że zasnę. Tymczasem nastąpiło coś nieoczekiwanego - zacząłem płakać. Było to dziwne, ponieważ ja nigdy wcześniej nie płakałem. Nawet, jak koledzy mnie pobili mogłem krzyczeć, ale nie płakać. Usiadłem na łóżku zdziwiony. Obok stała nasza stara szafa z ogromnym na cale drzwi kryształowym lustrem - zobaczyłem łzy kąpiące z moich policzków i śmiesznie wykrzywione usta. Myślałem, że to zespól przeciążeniowy. Spróbowałem złapać głębszy oddech, ale się nie dało. Dotarło do mnie, że to wszystko, co się dotąd stało wcale mnie nie cieszy. Ze zostałem teraz sam, już nawet bez kolegów, którzy się za chwilę porozjeżdżają w świat. Że całe te studia zakończyły bezsensownie przepity okres młodości, w której nic poza alkoholem i dziewczynami się nie zdarzyło. W wyobraźni zaczęły się przesuwać wolno fragmenty dzieciństwa, wizyty u babci, której też już nie było, podstawówka, moja pierwsza dziewczyna, jak miałem 15 lat, szkoła średnia, tri i parkopan, audycje Trans World Radio, Biblia, studia, alkohol, alkohol, dziewczyny, dziewczyny.
Pomyślałem, ze musze wstać i zadzwonić do mamy do pracy, aby jej powiedzieć, jak mi jest źle. Ale nie mogłem się poruszyć. I nagle zaczęły mi się przesuwać przed oczami sceny z Biblii: stworzenie świata, raj, wygnanie, wędrówka do Kanaanu, Świątynia, narodziny Jezusa, uczniowie, chrzest, zdrada, Krzyż, zmartwychwstanie i Pięćdziesiątnica, kościół, porwanie, sąd ostateczny, piekło. Do lustra powiedziałem coś zupełnie paradoksalnego, jak nie ja, głośno, powoli:
"Jezu, jeżeli jesteś - weź to wszystko, czym jestem i zrób coś z tym, bo ja wszystko spartoliłem."
Zrobiło się cicho. W tej ciszy zabrzmiała akustyczna fala głosowa. byłem trenowany na studiach do rozpoznawania dźwięków akustycznych. Całkiem młody męski ciepły glos:
"Teraz zadzwoni telefon. To będzie twoja żona. Będziesz miał z nią syna."
I znów cisza. I ten telefon zadzwonił. Wstałem - teraz mogłem bez problemu. Podszedłem i podniosłem słuchawkę. To była Irena. Moja koleżanka z grupy od trzeciego roku do teraz. Nigdy na nią nie zwracałem uwagi, Znaliśmy się ze swoich najgorszych stron. Zwłaszcza ona mnie. Wydawało mi się, że jesteśmy świetnymi kumplami. Nic więcej. Wiedziała, że jestem niewierzący. Ja wiedziałem, że ona odeszła od kościoła tuż przed studiami. Mimo to powiedziałem, żeby czekała na mnie w akademiku, zaraz przyjadę, bo Jezus mi powiedział, że ona jest moją żoną. Byłem ciekaw, czy się nie roześmieje. Tego oczekiwałem, tymczasem ona powiedziała spokojnie - przyjedź.
Pobiegłem na postój taxi. Był ten sam taksówkarz, co mnie wiózł do domu. Zdało mi się, że się przestraszył mojego wyglądu. W taksówce chwile się zastanawiałem, czy nie zmienić trasy na trasę do szpitala psychiatrycznego. Ale szybko dojechaliśmy pod akademik. Wszedłem do pokoju Ireny, siedziała i spokojnie na mnie patrzyła. Oświadczyłem się jej - powiedziałem, że nic z tego nie rozumiem, że nie wiem, czy ją kocham, że możemy spróbować postawić na Jezusa, najwyżej okaże się, że to kłamstwo - i opowiedziałem jej cale zajście u mnie w domu. Chyba po to, żeby ją przed sobą uratować. Ale ona na koniec powiedziała mi, że mnie kocha i to już od trzech lat, ale że nie widziała szans na coś takiego, co się stało - że ją w ogóle dojrzę, a że się oświadczę - w to nie mogłaby uwierzyć. I zgodziła się od razu wyjść za mnie.
Nastąpiły dwa tygodnie, w trakcie, których wyjechaliśmy do Pawła na wieś. Byłem w próżni. Mama dzwoniła i niepokoiła się, co ja robię, gdzie jestem. Oboje chodziliśmy cały czas razem te dwa tygodnie i opowiadaliśmy sobie swoje życie. Z minuty na minutę czułem, jak moje serce ożywa. Na koniec powiedziałem jej, że czuję, że ja też ją kocham. Płakaliśmy. I dziwiliśmy się, jakie wszystko jest dobre i nowe. Ona zauważyła w którymś momencie - "Kochanie, a wiesz, że ty od dwóch tygodni nie pijesz?" A do mnie dotarło, że także nie palę i nie czuję niczego, co miałoby cechy uzależnienia. Zrozumiałem także, że nigdy już nie zaatakuję człowieka w walce wręcz. Stałem się wolny i kochałem.
Tamten nieudany Mirek umarł. Stałem się nowym człowiekiem. Tego dnia napisałem pierwsze zdanie w pamiętniku. Tego dnia ustaliliśmy datę ślubu. Dzień, w którym Jezus odezwał się do mnie - to był 24 czerwca 1979 roku. Było około 14:00 w południe.
Wszystko zaczęło się toczyć odmiennie, niż w planach. Irena miała stypendium z Tonsilu we Wrześni pod Poznaniem. Popracowałem 6 miesięcy w Polskim Radio. Potem pojechaliśmy do Wrześni. Urodził nam się syn - Marcin. Przyjął Jezusa mając 10 lat. Któregoś wieczora przyszedł do pokoju i położył głowę na moim ramieniu i po prostu oznajmił: "Jezus jest moim Panem". Dziś ma 22 lata i właśnie kontynuuje swoje studia - ale jak zupełnie inaczej, niż ja kiedyś! Niedługo nastąpi ćwierćwiecze naszej rodziny, której Jezus jest Panem. Od tego czasu modlimy się i wyznajemy Jezusa, jako naszego osobistego Zbawiciela. Wyznajemy, że Jego śmierć na Krzyżu jest konieczną ofiarą za nasze grzechy wystarczającą do zbawienia.
Lata całe słuchaliśmy Trans World Radio. Po długim procesie dochodzenia do wspólnoty. Odwiedziliśmy kiedyś Zbór Kościoła Baptystów we Wrocławiu, aby po pierwszej rozmowie z nimi stwierdzić, że my od wielu lat wierzymy w to samo i tak samo, jak oni. Od wejścia poczuliśmy się, jakbyśmy tu byli od urodzenia.
Złożyliśmy nasze świadectwa. Wydaje mi się, że było to kilka lat temu zaledwie. A to już ponad dziesięć lat minęło od chrztu. Oboje z Irena wszystko robimy razem - pracujemy, kochamy, żyjemy. Jesteśmy jedno. Ochrzciliśmy się także razem. Pracowałem akurat wtedy w policji. Dla zboru moje świadectwo miało szczególny wydźwięk, ponieważ wielu starszych w przeszłości odsiadywało wyroki za swoja wiarę. Nie jestem pewien, ale prawdopodobnie byłem pierwszym polskim policjantem, który przyjął chrzest w zborze baptystycznym. Razem wiec przyjęliśmy chrzest na wyznanie wiary. Niewiele lat potem przypadkowo natknęli się na moje świadectwo pracownicy Trans World Radio, którzy poszukiwali sposobu przeniesienia tej pracy z emigracji do wolnej Polski. Mój pastor napisał im o mnie dobrą opinię, jako o chrześcijaninie. I tak zostałem szefem polskiej części misji Trans World Radio. Stanąłem po drugiej stronie mikrofonu. I jestem tam do teraz - już oddając cały mój czas i całego siebie Jezusowi do dyspozycji. Przy okazji Jezus posyła mnie na coraz to nowe, coraz to ciekawsze nauki. Myślę, że oddanie wszystkiego Jezusowi niesie ze sobą najbardziej twórczy i najciekawszy rodzaj życia, jaki można mięć.
Moje małżeństwo jest wspaniałe. Uważam wszystko, co się dotąd wydarzyło w moim nowym życiu z Jezusem za jeden nieprzerwany ciąg szczęścia i miłości. Nawet osoby stojące z boku nas, ale blisko - są jakoś tym dotknięte i szczerze pozytywnie poruszone.
Moja mama kilka lat temu otrzymała diagnozę, że jest chora na czerniaka. Poproszono ją - ze względu na obecne w całym organizmie przerzuty - o sporządzenie testamentu. Mój zbór rozpoczął modlitwę. Szpital przeprowadził rutynowa operację, żeby niczego nie zaniedbać. Po operacji - dreny były po 24 godzinach czyste, a w organizmie mojej mamy do dziś nie znaleziono w badaniach najmniejszego śladu tej zabójczej choroby. Mam bardzo wiele przykładów działania szczególnej Bożej łaski w naszym życiu. A przecież to życie z Panem będzie trwało wieczność i to, co się ma zdarzyć najlepszego, jeszcze przede mną - spotkanie z Jezusem 'twarzą w twarz'.
Nie byłbym sobą, gdybym nie dodał, że kocham mojego Zbawiciela tak, jak potrafię i tak, ja mi pozwala. Wszystko jest w moim życiu Jego darem. I ja cały jestem Jego.
Amen