Autorka: Ola zwana Terefką

„Mocno wierzę w niebo, w którym mieszka Ojciec Bóg,
Wierzę też w Jezusa, który wyrwał mnie z mych wszelkich trwóg”

Każdy człowiek dąży do tego aby się sobie lub innym podobać. Dla jednych poprzeczka samoakceptacji umieszczona jest wyżej dla innych niżej. Moja znajdowała się gdzieś pośrodku. Jej poziom uzależniony był od oczekiwań moich rodziców wobec mnie, albo raczej od mojego wyobrażenia na ten temat. Rodzice bardzo kochali mnie i mojego brata. Poświęcali nam dużo czasu i zawsze chcieli nam dać to co dla nas najlepsze, chociaż zrozumiałam to dopiero po długim czasie.

Obdarowana różnymi talentami nigdy nie wiedziałam jaką drogę dla siebie wybrać – jaką chcieliby mnie widzieć rodzice. Dążyłam do tego, aby coś osiągnąć by poczuć, że są ze mnie dumni. W gonitwie za nieokreślonym ideałem nie zauważyłam, że oni kochają mnie taką jaką jestem i to im wystarcza. Moje życie było puste. Sześć dni w tygodniu uczyłam się i uprawiałam sport a w niedzielę chodziłam do kościoła. Szkoła niedzielna uczyła mnie jak się modlić, co trzeba robić aby być podobnym do Jezusa.

O Bogu wiedziałam tyle, że istnieje, że poświęcił za mnie swojego Syna, i że może zmienić moje życie, jeśli oddam je Jemu. Wiedza ta jednak nie owocowała w praktyce. Jak mogła zresztą owocować, jeśli nie była poparta praktyką. Moja wiedza na temat Boga dawała mi złudne poczucie bezpieczeństwa. W przeciwieństwie do wielu innych ludzi na świecie wiedziałam co trzeba zrobić, żeby być zbawionym, no i w swoim mniemaniu miałam przecież jeszcze dużo czasu na „sięgnięcie po zbawienie”. Tak jak wielu moich rówieśników myślałam tylko o tym co „teraz” a nie o tym co przede mną. Kochałam innych ludzi i dla wszystkich chciałam jak najlepiej. Kiedy było trzeba modliłam się o znajomych, nie wiedząc o tym że to ja potrzebuję modlitwy o swoje życie. Przyszedł jednak moment, kiedy to zrozumiałam. Na jednej z ewangelizacji organizowanych przez mój Zbór, pojawili się moi koledzy ze szkoły. Podczas tego spotkania modliłam się o nich gorliwie, aby oddali swoje życie Jezusowi, tak jak On poświęcił swoje za nich. I udało się. Oni tego wieczoru podjęli najważniejszą decyzje w swoim życiu – decyzję, której nie podjęłam ja. Przez cały tydzień od tego zdarzenia w mojej głowie pojawiało się pytanie: „dlaczego modlę się o to by inni podjęli wyzwanie pójścia za Jezusem, kiedy sama się tego nie podjęłam?”. Byłam po prostu tchórzem. Wiedziałam, że taka decyzja pociąga za sobą konsekwencje. Przez ten tydzień w moim sercu i umyśle toczyła się walka o to co najważniejsze w życiu i czy mam na tyle odwagi aby sprostać wyzwaniu jakie stawia przede mną Bóg. Nadeszła niedziela. Jak co tydzień poszłam z mamą i bratem na nabożeństwo. Na koniec nabożeństwa pastor poprosił wszystkich tych, którzy potrzebują modlitwy, aby wyszli do przodu, aby mógł się o nich pomodlić. Wtedy powiedziałam sobie: „albo teraz albo nigdy”. Wybrałam „teraz”. Wyszłam i powiedziałam, że chcę aby Jezus zamieszkał w moim sercu i zmienił moje życie.

Decyzja została podjęta, a za nią powinny pójść zmiany. No i szły, ale bardzo mozolnie. Jedną nogą w Kościele a drugą w świecie. Tak się nie dało iść na dłuższą metę. Zrozumiałam to dopiero na studiach, kiedy opuściłam swoje rodzinne miasto i swoich bliskich. Sama, w nowym mieście – znalazłam się w innym świecie. Jedyne osoby jakie znałam to te które poznałam wcześniej na obozach lub zjazdach chrześcijańskich. Spotykałam się z nimi na nabożeństwach i spotkaniach dla młodzieży. Poza tym byłam sama. Nie wracałam za często do domu, żeby udowodnić sobie i rodzicom, że potrafię na swój sposób być samodzielna. Wtedy doświadczyłam jak blisko mnie zawsze chodzi Jezus Chrystus. Nigdy wcześniej nie poświęcałam Mu tyle czasu co wtedy. Kiedy rano wstawałam z łóżka czułam Jego obecność. Wiedziałam, że nie jestem sama. Każdą chwilę chciałam poświęcać Jemu. On przecież oddał za mnie swoje życie, chociaż nie musiał. Chciałam z Nim dzielić wszystkie chwile smutku i radości. Jezus to wspaniały przyjaciel, który zachęcał mnie do nauki i dodawał otuchy, gdy szłam na egzamin. Pomagał w podjęciu życiowych decyzji. Znalazłam w Nim poczucie bezpieczeństwa, które mam do tej pory. Czytając każdego dnia Biblię staram się poznawać Go lepiej. Uczy mnie jak żyć i kochać innych. Nie zawsze mi to wychodzi, ale patrzę na Jezusa i chcę być jak On. To najlepszy wzór do naśladowania dla każdego.

Obecnie służę wraz z mężem w Kościele Jezusa Chrystusa wśród młodzieży gimnazjalnej. Patrzę na swoich podopiecznych i widzę jak wiele pracy, zaangażowania i wiary trzeba aby przyprowadzić młode osoby do Kościoła. Tym, którzy postanowili poświęcić czas dla mnie udało się. Mam nadzieję, że mi też się uda wskazać odpowiednią drogę moim młodym przyjaciołom. Moim marzeniem jest dożyć chwili, kiedy będę mogła oglądać jak moi już dorośli podopieczni przyprowadzą swoje dzieci do Kościoła.