Oprac. Ryszard Tyśnicki
Z czasem radosnych dni było coraz mniej, przybywało zaś tych gorszych. W tych trudnych chwilach przypominałam sobie o Jezusie, zwracając się w modlitwach o pomoc. Jednak wiedziałam, że muszę dokonać wyboru, nie mogłam jednocześnie przynależeć do świata i do Jezusa
Jedną z najbardziej radosnych uroczystości zborowych jest chrzest. Nasz zbór wrocławski dość często doświadcza tej radości. Po raz kolejny mieliśmy w naszym zborze taką uroczystość 13 czerwca 2004 r. Tym razem ochrzciliśmy cztery osoby, które miałem satysfakcję przygotowywać do tej uroczystości, a następnie chrzcić.
Trzeba przyznać, że droga wiary tych czterech osób była wyjątkowo długa. Dorota tak o tym napisała:
„Dosyć wcześnie zaczęłam się interesować teologią protestancką, w liceum czytałam nieco o Lutrze i Kalwinie i przyznaję, że ich poglądy w dużej mierze odpowiadały mojej wizji chrześcijaństwa. Jakkolwiek wtedy jeszcze była to czysto teoretyczna wizja, nie mająca pokrycia w moim życiu. Pamiętam też, że bardzo chciałam uczestniczyć chociaż raz w protestanckim nabożeństwie, aby naocznie przekonać się, na czym to wszystko polega. I tak szybko nadarzyła się okazja, gdyż moja koleżanka z klasy zaprosiła mnie do Kościoła baptystycznego. Byłam pod wielkim wrażeniem - uznałam, że tak właśnie powinno czcić się Boga. […] Szybko też uświadomiłam sobie dzięki świadectwu życia ludzi, których poznałam w Kościele, że moje życie nie może się podobać Bogu i chociaż nie znałam Go, wyraźnie to odczuwałam. Zaczęłam więc szukać przyczyn i zadawać sobie pytania, i właściwie słyszałam je w kazaniach. To właśnie pytania najbardziej mnie poruszały, pomogły mi uświadomić sobie swoją grzeszność. Wtedy też stanęłam przed decyzją: albo ja, albo Jezus Chrystus. Mogłam dalej żyć swoim pełnym grzechu życiem, ale mogłam też wybrać Jego.
Ten ostateczny krok podjęłam w październiku 1997 roku; postanowiłam wtedy oddać swoje życie i przyszłość w ręce Boga, zaufać Mu i powierzyć wszystkie swoje sprawy. Przede wszystkim jednak pragnęłam tego, aby uwolnił mnie od grzechu, przebaczył i oczyścił. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Bóg da mi zupełnie nowe życie, pełne miłości i nadziei, no i nie oczekiwałam, że stanie się to tak szybko”.
Droga Eli do wiary prowadziła przez tęsknoty, pragnienie szczęścia, wątpliwości i załamanie:
„Jako dorastająca dziewczyna zaczęłam baczniej obserwować otaczający mnie świat i spostrzegać wiele różnic. Zaczęły rodzić się pytania, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Jaki jest sens mojego życia? Dlaczego jest tyle niesprawiedliwości, nienawiści na świecie? Dlaczego Bóg, rodzina, miłość są nic nieznaczącymi słowami? Te obserwacje i pytania wywoływały mój wewnętrzny niepokój, bezradność, brak perspektyw na lepsze jutro. Kościół, do którego przynależałam od dzieciństwa, nie dawał mi wsparcia ani odpowiedzi na moje pytania, mimo iż aktywnie uczestniczyłam w życiu Kościoła. Mimo powtarzających się rozterek, życie toczyło się dalej i jako osoba wkraczająca w dorosłe życie, szukałam w nim recepty na szczęśliwe i udane życie. W pewnym momencie wydawało mi się, że ją znalazłam opierając swoje szczęście na zaufaniu do innej osoby. Wkrótce jednak się przekonałam, jak złudne i chwilowe jest moje szczęście. Jak nic niewarte są obietnice człowieka. Nie rozumiałam w tamtej chwili, dlaczego tak się dzieje. Nie widziałam dalszego sensu mojego życia. Zadawałam Bogu pytanie: Dlaczego? Co ja takiego uczyniłam, że tak mnie karze? […] Bóg przyszedł do mnie z najlepszym pocieszeniem, ofiarowując mi swoją miłość i łaskę. Oznajmił mi Dobrą Nowiną poprzez człowieka, który niespodziewanie pojawił się w miejscu mojej pracy. Zaczęłam poznawać prawdziwego żyjącego Jezusa Chrystusa. Słowa i obietnice Jezusa były tak pokrzepiające i pocieszające dla mojego niespokojnego serca, że przyjęłam Jezusa Chrystusa jako swojego Pana i Zbawcę”.
Agnieszka jest kolejną osobą, która przybliżyła się do Boga dzięki spektaklowi „Bramy Nieba, Płomienie Piekła”. Gdy chrzciliśmy poprzednią grupę katechumenów także jedno z małżeństw przyszło do Boga dzięki właśnie temu spektaklowi. Posłuchajmy świadectwa Agnieszki:
„…do zboru trafiłam dzięki Klekotowi (Mirosławowi Walczakowi - red.), u którego pracowałam. Mój kontakt ze zborem trwa około 8 lat. Przed nawróceniem moje życie wyglądało zwyczajnie, trzymałam się stereotypów na temat Kościoła. Chodziłam co niedzielę na msze, do spowiedzi, przyjmowałam Komunię Św. […] Jednak to się zmieniło w momencie, kiedy poznałam ludzi wierzących. Uświadomili mi, że moje dotychczasowe życie z Bogiem wcale nie prowadziło mnie do Królestwa Bożego i co najważniejsze - do zbawienia. Owszem wiedziałam, że Jezus Chrystus umarł na krzyżu za moje grzechy i przez to mam zbawienie. Ale czy tak naprawdę było? […] Punktem zwrotnym w moim życiu, był spektakl »Bramy Nieba, Płomienie Piekła«. Większość bohaterów tego przedstawienia lądowała w piekle, co bardzo mnie dotykało, bo od razu widziałam siebie. Stwierdziłam, że nie chcę tak skończyć. Po przedstawieniu Adam Otremba miał wezwanie do ludzi, żeby oddali swoje życie Bogu i wtedy wyszłam na środek i zrobiłam to z wielką radością. Następny okres mojego życia to cudowny czas, rozpierała mnie energia. Mogłam góry przenosić. Nie było dla mnie wtedy żadnych problemów i rzeczy niemożliwych, chciało mi się żyć i krzyczeć, że Chrystus żyje i wyciągnął mnie z ciemnej doliny i z błota grząskiego, w którym tkwiłam, podał mi swoją dłoń i ukochał mnie taką, jaką jestem i nie chciał nic w zamian, i to było cudowne”.
Grzegorz trafił do zboru przez brata. Jego pierwsze spotkanie, które odcisnęło na jego sercu pewien znak, miało miejsce w czasie wczesnego dzieciństwa:
„Moje pierwsze spotkanie ze zborem miało miejsce kilkanaście lat temu. Miałem wtedy sześć lat. Pamiętam, jak mój brat, Jarek przyjmował chrzest. Potem była »agapa«. Była miła atmosfera, okazywano sobie wiele sympatii, tak jak ludzie wierzący. Wywarło to na mnie tak wielkie wrażenie, że zadecydowało też o moim nawróceniu. Potem do zboru przychodziłem wielokrotnie. Za każdym razem panowała tam ta sama atmosfera miłości, tak że chciałem przychodzić do zboru jak najczęściej. Wtedy jeszcze byłem za mały, by zrozumieć, że tym, co wszystkich łączy, jest wiara w Jezusa Chrystusa”.
Te pierwsze fascynacje wiarą i Bogiem po jakimś czasie okazały się niewystarczające do wytrwania w wierze. Ciekawe, że każda z tych osób ma w swojej historii czas odejścia i obojętności, gdy wiara zeszła z pierwszego planu ich życia, aby powrócić po latach.
Dorota tak opisuje ten okres w swoim życiu:
„Pojawiły się też problemy z modlitwą, pytania, czy aby na pewno dobrze się modlę, jaką wartość ma moja modlitwa przed Bogiem i w ogóle, kim ja jestem dla Niego i w jaki sposób mogę Mu się podobać i oddać Mu chwałę. No i w końcu wystąpiły problemy w relacjach z wierzącymi - nieraz czułam się zniechęcona i zrażona do innych. Wszystko to doprowadziło do wystąpienia z Kościoła, choć nigdy formalnie do niego nie należałam”.
Podobnie było w życiu Eli:
„Po kilkunastu miesiącach zaczęłam oddalać się od Boga. Moja droga zaczęła zbaczać w kierunku łatwiejszego, beztroskiego życia, gdzie nie trzeba być posłusznym woli Bożej, tylko kierować się własnymi pragnieniami. Na początku tłumaczyłam się sama przed sobą z własnego postępowania, ale z czasem głos niepokoju pojawiał się coraz rzadziej. Jednak Jezus nie chciał, bym o nim zapomniała. Z czasem radosnych dni było coraz mniej, przybywało zaś tych gorszych. W tych trudnych chwilach przypominałam sobie o Jezusie, zwracając się w modlitwach o pomoc. Jednak wiedziałam, że muszę dokonać wyboru, nie mogłam jednocześnie przynależeć do świata i do Jezusa. Moje wahania trwały jednak długo. Musiała powrócić moja bezsilność, bezradność wobec własnego życia i otaczających mnie problemów. Coraz częściej odczuwałam potrzebę odnowienia społeczności z Bogiem, przekonana, że tylko Jezus może dać mi spokój, którego tak poszukiwałam. I tak w lutym tego roku, po prawie 8 latach nieobecności, ponownie przyszłam na nabożeństwo”.
Agnieszka także miała długi okres nieobecności w kościele i załamania swojej wiary:
„Jednak szatan nie mógł tak łatwo mnie sobie odpuścić. Stawiał przede mną pokusy, z którymi sobie nie radziłam. Dochodziło też towarzystwo, któremu też ulegałam chodząc na różne imprezy, dyskoteki. Wróciłam znowu do ciemnej doliny i do grząskiego błota, nie wiedząc nawet kiedy. Gdy się zorientowałam, było już za późno siedziałam w tym tak głęboko, że nie potrafiłam się już z tego wydostać. Ten ponury stan mojej egzystencji został przerwany podczas Świąt Bożego Narodzenia 2003 roku, kiedy to przyszłam na nabożeństwo. Bóg ponownie zaoferował mi swoją opiekę i swoją miłość. Powróciłam z »zaświatów«, spędziłam Nowy Rok w zborze wielbiąc i dziękując Panu za takie zakończenie starego roku, a prosząc o dobry Nowy Rok. I tak też się stało dla mnie. Idę teraz przez życie jeszcze bardziej pewna tego, że Chrystus jest moim Panem i bez Niego życie nie ma żadnego sensu. To On jest światłością i drogą mojego życia”.
W przypadku Grzegorza jego dziecięca fascynacja Bogiem, wiarą i Kościołem znalazła swoje spełnienie dopiero niedawno:
„Mijały lata, w ciągu których nie miałem kontaktu ze zborem. Jednak mój brat przez cały czas mówił mi o Bogu i o Jezusie oraz o Biblii. […] Był taki czas, że nie mogliśmy rozmawiać o Bogu, ponieważ Jarek wyjechał. Dobrze, że tak się stało. Mogłem się przekonać, jak wygląda życie bez Boga, do czego ono prowadzi i kim bym był bez Niego. Zacząłem palić papierosy i robić różne złe rzeczy. Gdyby nie Bóg, moje życie z pewnością nie potoczyłoby się najlepiej. Któregoś dnia, rok temu, brat przypomniał mi o Bogu i wyłożył mi jasno drogę zbawienia. Powiedział, że jeśli chcę być zbawionym i żyć razem z Bogiem, muszę uwierzyć w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Na nowo przypomniałem sobie Boga, o którym opowiadał mi w dzieciństwie i przypomniałem sobie o zborze. Ale tym razem doszedł nowy czynnik. Byłem już starszy, myślałem samodzielnie i mogłem zrozumieć to, co brat mówił. Zrozumiałem, że bez Boga moje życie będzie bezwartościowe. Duch Święty przekonał mnie, że Jezus Chrystus naprawdę jest Zbawicielem, który umarł na krzyżu za moje grzechy i zmartwychwstał dla mojego usprawiedliwienia. Jarek spytał się też: »Czy chcesz przyjąć Jezusa Chrystusa jako swego Pana i Zbawiciela?« - »Tak, chcę«, odpowiedziałem całkowicie przekonany.
Po tak licznych przeżyciach i czasie na przemyślenie swojej decyzji nowo-ochrzczeni mają ogromny entuzjazm dla Boga i wzrastania w wierze. Trudne chwile w ich życiu uświadomiły im, jak niewiele człowiek znaczy bez Bożego prowadzenia i na nowo ta świadomość odrodziła w nich pragnienie wiary i kroczenia śladami Boga.
Dorota na końcu swojego świadectwa napisała:
„Przez te wszystkie lata spędzone w świecie Bóg pokazał mi, jak bardzo Jemu na mnie zależy, okazywał mi swą troskę i ochraniał. Dziś na wiele spraw patrzę inaczej niż kiedyś, z perspektywy czasu zrozumiałam wiele rzeczy, a przede wszystkim to, że należę do Chrystusa i tym samym pragnę należeć do Jego Kościoła, być w społeczności wierzących, aby uwielbiać Go i razem kroczyć Jego drogami”.