Przyszłam na świat w marcu 1984 roku. Przyszłam na świat, wątła i słaba, ze szpitala mama wypisała mnie na własne życzenie. Już od urodzenia bardzo chorowałam, wykryto u mnie zmiany mózgowe, które nie leczone, spowodowałyby rozwój padaczki. Efektem zmian mózgowych jest zez i astygmatyzm. Już od drugiego roku życia na nosie musiałam nosić okulary, bo bez nich, trudno było cokolwiek zobaczyć. Wada wzroku, dzięki Bogu, z biegiem upływu lat się zmniejszała.
Wtedy też w mojej rodzinie pojawiły się pierwsze problemy. Tato pracował, mama opiekowała się mną i bratem, już wtedy tato zaczął ją źle traktować. Z pracy wiecznie przychodził pijany, wszczynał pierwsze awantury, kierował pod adresem mamy, słowa jednej z piosenek ...‘mniej niż zero’ Nie wiele z tego pamiętam...
Gdy byłam w wieku przedszkolnym często zostawałam w domu sama z moim bratem. Wtedy, gdy chciałam zejść do koleżanki kilka pięter niżej, brat zamykał mnie w łazience i trzymał w niej po kilka godzin. Gdy udało mi się do niej wyjść, schodził po mnie i za warkocz lub kucyka (w zależności jak byłam uczesana) wciągał na górę po schodach.
Rok 1991 był dla mnie rokiem, kiedy to dnia 1 września poszłam po raz pierwszy do szkoły podstawowej. W pierwszych czterech latach nauki bardzo dobrze się uczyłam, ale moje zachowanie było karygodne, ponieważ byłam dzieckiem nadpobudliwym ruchowo. Mniej więcej, od około piątej klasy podstawowej znalazłam sobie zajęcie, zaczepiałam młodsze od siebie dzieci (tak było łatwiej) wyzywając je i strasząc biciem, chciałam by zwrócono na mnie uwagę. Tak było do siódmej klasy podstawówki. Wtedy też, opuściłam się w nauce, byłam poniżana przez koleżanki i kolegów z klasy. Wyśmiewali się z moich ubrań, i ze mnie.
W tym czasie należałam do wielu grup, by jak najmniej czasu spędzać w swoim domu rodzinnym, gdzie atmosfera (klimat) mi nie odpowiadała. Kłótnie, awantury, bójki... Tato mnie nie atakował, ale czasami jak przyszedł pijany niszczył meble, a jak doszło do rękoczynów między nim a moją mamą, wtedy ja stawałam w jej obronie i w wyniku czego bywałam pobita.
Na zakończenie szkoły podstawowej, groziło mi niezdanie z historii. Gdy się o tym dowiedziałam trzykrotnie targnęłam się na swoje życie. Wówczas rolę pośrednika między mną a Bogiem, spełniała katechetka z podstawówki, Pani Joanna Rafalska. To ona godzinami tłumaczyła mi, że moje życie jest cennym darem od Boga, że nie powinnam z niego rezygnować, bo odebrać mi je może tylko Bóg.
Wtedy też chodząc do Kościoła Katolickiego prosiłam Boga, aby dopomógł mi przezwyciężyć tę słabość. Pewnego razu w marcu 1998 roku szłyśmy z mamą do baru, aby kupić sobie coś do zjedzenia. Gdy przechodziłyśmy obok jednego z bloków na osiedlu Broniewskiego, usłyszałam śpiew. Bez zastanowienia postanowiłam, tam wejść, jakiś wewnętrzny głos mi to powiedział – teraz wiem, że to był głos Ducha Świętego. Stałam pod drzwiami jeszcze dość długą chwilę i zastanawiałam się czy zapukać? Wtedy na drzwiach ujrzałam rybkę – znak chrześcijan, a w sercu miałam słowa wiersza jednego z poetów... ‘Gdzie słyszysz śpiew, tam wchodź, tam ludzie dobre serca mają, bo źli ludzie uwierz mi, nigdy nie śpiewają’. Zapukałam, otworzyli i weszłam. Gdy przechodziłam obok tegoż bloku, usłyszałam pieśń ‘Nie bój się, bo jestem z Tobą’ Chciałam się tej pieśni nauczyć... Marcin grał na gitarze... Wszyscy śpiewali, wtedy po raz pierwszy usłyszałam o wspólnocie Kościoła Zielonoświątkowego. Po kilku dniach od mojej wizyty u rodziny Marcina i Kasi Krzywkowskich zaczęłam poszukiwać wiadomości o tym Kościele, szło mi to dość opornie, bo byłam nadal praktykującą katoliczka, niedopuszczającą do siebie myśli ze Kościół Katolicki może mnie oszukiwać.
Całe moje życie już wtedy należało do Boga, a Kościół był miejscem gdzie mogłam się schronić w ramionach Boga, mogłam przeżyć z Nim wspaniałe chwile, inne niż te w życiu codziennym. Codzienna obecność na Mszach Świętych, śpiewanie w scholii, zespole religijnym dawało mi poczucie bliskości przy Bogu. Nadal jednak poszukiwałam mojego miejsca, prosiłam Boga, by wskazał mi drogę, po której mam kroczyć.
Któregoś popołudnia wracając z Mszy Świętej, przechodziłam obok parku miejskiego, spotkała mnie bardzo przykra sytuacja. Musiałam uciekać, nie zdążyłam... On był szybszy. Ten dzień był najgorszym dniem w moim dotychczasowym życiu. – maj 1998. Zrozumiałam wtedy, że moja wiara była zbyt słaba, aby Bóg nie dopuścił do tego wydarzenia w moim życiu. Moja psychika podupadła, załamałam się. Wtedy pojawiły się problemy w nauce.
W ósmej klasie, kiedy to, nauczyciel powiedział mi, że jestem zagrożona z historii, rodzice, poszli do szkoły. Nie wyszło to na dobre, Klasa mówiła, że moi rodzice dali łapówkę nauczycielowi, abym zaliczyła ten rok. To było w maju, więc na poprawę miałam bardzo mało czasu. Nie miałam też ochoty, po tym, co mnie spotkało. Modliłam się, by Bóg mi pomógł. Po szkole podstawowej poszłam do liceum Handlowego. W szkole średniej, gdy tylko klasa mnie poznała, sytuacja ze szkoły podstawowej powtórzyła się, Nie byłam lubiana, klasa miała do mnie pretensje, że nie chodzę na dyskoteki zaprawiane alkoholem, nie wypiję z nimi piwa, byłam inna, niż wszyscy, bo Jezus był dla mnie najważniejszą osobą. Na katechezę chodziłam z przymusu, bo tak kazali rodzice (nie byłam jeszcze pełnoletnia). W roku 1998 dziadek kupił bratu komputer, założyli nam Internet. Wówczas na czacie Wirtualnej Polski poznałam Magdę z Zawiercia, spotykałyśmy się dość często, rozmawiałyśmy o Bogu, przybliżała mi również wiadomości o KZ (Kościół Zielonoświątkowy).
Gdy byłam już osobą pełnoletnią, w moim domu zauważyłam problem z alkoholem, może pojawił się on wcześniej, ale nie zwracałam na to uwagi. Mama zaczęła pić, teraz jakby role się odwróciły. To mama codziennie była pijana. (Gdy rozpoczynałam trzecią klasę liceum). Zbytnio nie przywiązywałam do tej sytuacji uwagi, ale w klasie znalazłam grupę osób, które chciały się ze mną spotykać. Jednak zbyt długo to nie trwało, bo mama nie pozwoliła mi ich do domu zapraszać.
W roku 2002 dostałam propozycję wyjazdu na zlot młodzieży pod nazwą SLOT ART FESTIWAL. To właśnie Magda zaproponowała mi bym z nią i jej mężem Pawłem, pojechała do Lubiąża. Powiedziałam, o tym mamie. Długo miała wątpliwości, ale po długich namowach zgodziła się, ale tylko wtedy, gdy Magda przyjdzie z nią porozmawiać, Magda bez wahania zgodziła się, a moja mama powiedziała, że nie musi przychodzić, bo jeżeli nie byłaby uczciwa, nie zgodziłaby się przyjść na spotkanie z moją mamą.
Wyjazd odbył się tak jak zaplanowałyśmy a podczas jednego z wykładów Davida Pierce`a ‘Jazda, bez trzymanki’, oddałam swoje życie Jezusowi. David modlił się za wszystkich razem i każdego z osobna. To były piękne chwile. Po raz pierwszy w moim życiu poczułam obecność Boga przy mnie, taką bliską i prawdziwą. Czułam jak trzymał, mnie za rękę.
Na tymże Festiwalu, brałam też udział w warsztatach języka migowego, śpiewu, wykładach, warsztatach gry na kongach. Był to czas gdzie Bóg wykonywał w moim sercu i życiu, pracę, zasiewał swoje, ziarno, by teraz mogło wydawać plon obfity. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, dziś już wiem. Czułam wówczas, że bez Bożej ingerencji nie byłoby mnie w Lubiążu. Pod koniec sierpnia, gdy wróciłam z Lubiąża, nadal spotykałam się z Magdą. Zaproponowała byśmy poszły do zboru. Zgodziłam się. Wówczas w moim, osiemnastoletnim życiu po raz pierwszy okłamałam moją mamę. Ona nie potrafi zrozumieć mojego szczęścia, że to Jezus jest najważniejszy w moim życiu. Gdy z nią rozmawiam, próbuję wspomnieć coś o Bożej miłości, jaką obdarował mnie Bóg. Ale trudno jest żyć świadomością, że ludzie nie potrafią zrozumieć naszego szczęścia.
Z tymi doświadczeniami żyję po dzień dzisiejszy. Staram się, jak tylko mogę, rozwijać i wzrastać duchowo. Utwierdzam się w przekonaniu, że Jezus ‘jest drogą, prawdą i życiem’, Jemu chcę służyć do końca moich dni.
Agnieszka