Gdyby Bóg posłał Cię z bardzo ważną misją, jak chciałbyś być traktowany?

Jak dygnitarz rządowy w eskorcie samochodów i policji? Chciałbyś czuć się ważnym i silnym? Pewnym tego, co masz zrobić, jak i ostatecznego finału każdej sprawy, w której się podejmujesz?

Kiedy odważysz się na to, aby podjąć pierwsze kroki w „służbie dla Pana”, zazwyczaj niweczą się nasze sny i wyobrażenia na jej temat. Ponieważ to, co się dzieje często nie koresponduje z naszymi wyobrażeniami „Jego” wielkich planów dla naszego życia. 

Historia Józefa i Mojżesza, może być wówczas dla nas zachętą, gdy nie potrafimy zrozumieć Bożego działania (Psalm 105; 17-19; II Mój. 5; 1-14,22-23). Boże powołanie może rozpocząć się np.; od utraty pracy, a nie zyskania lepszej; od choroby, a nie uleczenia jej itp. Może oznaczać niesprawiedliwe traktowanie, brak zrozumienia, nawet krytykę, choć czas pokazał, że miałeś rację i nie poszedłeś na kompromis. To wszystko może bardzo głęboko boleć i powodować poczucie bezsilności i bezradności. Zaczynasz mieć coraz większe wątpliwości, że Bóg może to uczynić przez Twoją osobę. Z biegiem czasu tracisz też w wiarę, że Bóg w ogóle może to uczynić. W skrajnych przypadkach postanawiasz więcej już nie podejmować się „Bożych wyzwań”. Zauważasz, że lepiej nic nie robić i przez to nie „narażać się”. Znacznie lepiej jest przyglądać się innym jak „to” robią i w razie ich upadków, lub błędów z krytykować ich.

Jeśli Bóg daje Ci trudny początek, najlepszym sposobem jest rozmowa z Nim i prośba o siły i duchowe oczy. Abyś mógł spojrzeć dalej. Można być pewnym tego, że ten Bóg, który Cię posyła będzie przy Tobie, aż wypełnią się wszystkie Jego zamierzenia. Trudno jest Ci pewnie w to uwierzyć? Lecz tu obowiązuje pewna zasada. „Najciemniej jest zawsze przed świtem”. Bóg czasami próbuje swoje dzieci skrajnie pogarszając ich sytuację. Robi to by wzmocnić ich wiarę i okazać swoją chwałę.

Kiedy patrzę na Jezusa, jestem pewien, że z chwilą Jego śmierci na krzyżu wielu ludzi pomyślało o tym, że nie wykonał swojej misji. Jednak nasze przemienione życie, jak i słowa Biblii „wykonało się” świadczą, o czym innym. Aby to zrozumieć trzeba spojrzeć głębiej niż zazwyczaj to robimy. Jestem też pewien, że nie jedna dzisiejsza Misja nie uznałaby dzieła Jezusa za dobre świadectwo Jego osoby jako misjonarza.

Wybaczcie mi za małe dygresje na temat „służby Bogu”. Wszystko to, co opisałem powyżej jest wynikiem tego, czego doświadczałem w ostatnim czasie. Dla tych, co nas nie znają krótko napiszę, że jesteśmy rodziną misjonarzy, która od lutego zeszłego roku zamieszkał w Kraśniku Lubelskim. Ja mam na imię Robert, moja żona - Estera i mój syn - Jonatan. Służę w Misji Jana Chrzciciela powołanej przez II Zbór Baptystyczny w Warszawie i Zbór Baptystyczny w Mińsku Mazowieckim. Współpracuję też z Ligą Biblijną.

Moim zadaniem, czy też celem jest założenie w tym mieście nowego Zboru, co nie jest łatwym zadaniem. Przyjechaliśmy tutaj do zupełnie obcego środowiska, nie znając tu nikogo. Przez ponad 6 miesięcy podejmowaliśmy wiele różnych prób nawiązania relacji i ewangelizowania ludzi, wśród których zaczęliśmy żyć, ale z zerowym skutkiem. Mam tu na myśli osoby, które oddały swoje życie Jezusowi i chciałyby z nami budować nowy Kościół. Im więcej pomysłów ewangelizacyjnych i działania w tym kierunku tym większe zniechęcenie i zmęczenie ogarniało moją osobę z powodu braku owoców. Wtedy właśnie zaczęły się wątpliwości, co do słuszności decyzji przyjazdu do Kraśnika, jak i podjęcia się tej służby. Z czasem nabierałem coraz większych wątpliwości typu: „czy Bóg może użyć mojej osoby, aby rozpoczęło się tu Jego dzieło?”.

W październiku zeszłego roku, doszedłem do kresu swoich możliwości. Postanowiłem przestać „robić, aby robić”. Postanowiłem większość czasu spędzić na modlitwie i czytaniu Biblii. W tym czasie odwiedziłem w pracy mojego nowego przyjaciela z Kościoła Zielonoświątkowego, który po wysłuchaniu tego, co mu powiedziałem zaproponował mi oczywistą rzecz. Zachęcił mnie do tego, aby zaczął się modlić, by „Bóg pozwolił mi zobaczyć swoje dzieło w Kraśniku”. Co też zrobiłem. Przez trzy tygodnie nie wydarzyło się nic szczególnego. Dopiero po tym czasie bardzo szybko powstała w naszym mieszkaniu mała grupka domowa, która składała się z czterech osób. 

Dla mnie osobiście była to odpowiedź Boga na moją wcześniejszą modlitwę. Zobaczyłem w tym, co się zaczęło dziać zaproszenie dla mnie do włączenia się w Jego dzieło. Dopiero, kiedy moje możliwości zostały całkowicie wyczerpane, Bóg okazał swoją moc.

Jaką naukę z tego odebrałem? Przede wszystkim taką, że to Bóg jest tutaj „szefem”. On jest Bogiem suwerennym i robi to, co sam chce. To On o wszystkim decyduje. Moje działania nie są w stanie przyspieszyć lub zapoczątkować Jego działania. On czasami próbuje nas, ale nigdy nie zostawia nas samych. On może wszystko i może użyć moją osobę do swojej misji na ziemi. „ Najciemniej jest zawsze przed świtem”.

Mało brakowało, a poddałbym się i nie doświadczył „Bożego działania”. Byłoby to niesamowitą klęską dla mnie. A teraz, kiedy myślę o tym, to nawet gdybym nie miał nic więcej doświadczyć (w co tak naprawdę nie wierzę), to wiem, że warto było przez to wszystko przejść.

Dzisiaj grupa domowa, która odbywa się w naszym domu jest dużo liczniejsza. Nasz rekord frekwencji, to 22 osoby, często jednak jest nas powyżej połowy tej liczby. Bóg przyprowadza ciągle nowe osoby do nas. Często tym nas zaskakuje. Dzieją się w tym czasie rzeczy, o których wcześniej mogłem tylko czytać w dobrych książkach chrześcijańskich. A teraz sam je mogę doświadczać.

Moje świadectwo jest dowodem działania Bożego, do którego się przyłączyłem. To, co się dzieje nie jest żadną moją zasługą. Mam nadzieje, że dla wielu z Was będzie zachętą, do podjęcia wyzwania podjęcia pierwszych, lub kolejnych kroków w „służbie Bogu”.