czyli „problemy nawróconej z KRK”

Wychowałam się w rodzinie rzymsko-katolickiej. Kult Marii zawsze był na pierwszym miejscu...

Wszelkie nowenny, różaniec, majowe nabożeństwa, to codzienność. Pamiętam, jak mi wpajano, że Maryja wyjednać może wszelkie łaski. Warto też „podeprzeć” się świętymi – głównie patronami, a także tymi akurat „na fali” (np. siostra Faustyna, ojciec Pio). Takie nauczanie odbierałam nie tylko w rodzinie, ale i na lekcjach religii. Do tego dochodził kult zmarłych; „módl się za duszyczki w czyśćcu – one wiele mogą”!

W moim umyśle na dziesiątki lat utrwalił się taki obraz: niebem i ziemią rządzi niepodzielnie Maryja. Jeśli zyskam sobie jej przychylność (np. przez codzienne odmawianie różańca lub choćby jego dziesiątki), to jej Syn wykona każdą jej prośbę czy raczej polecenie. Bóg Ojciec był daleki, niedostępny i nieosiągalny, ciągle zagniewany i czekający na moje potknięcie, aby mnie natychmiast ukarać. W najlepszym razie – nie zwracający uwagi na takie NIC jak moja osoba. Pan Jezus – dobry, grzeczny i pokorny synek, posłuszny swojej mamusi właściwie nie ma nic do gadania. A niebem i ziemią rządzi Jego matka i wszyscy święci. Bo to przecież ona powstrzymuje gniew Boga (dlaczego się złości? – przecież takich sobie ludzi stworzył; mógł się lepiej postarać!). To wreszcie Maryja pokazuje się ludziom w różnych częściach globu i aktywnie im pomaga, każe się modlić z różańcem i przez to „załatwia” odsunięcie nieuniknionej apokalipsy.

Teraz widzę, jak daleko byłam od Boga!!!

Dlaczego nikt nigdy mi nie powiedział, że Bóg mnie kocha miłością doskonałą i bezwarunkową? Nie wpojono mi skutecznie (a może ksiądz coś mówił na religii, ale widocznie „na marginesie”), czym była śmierć Chrystusa na krzyżu i jak cudowne są tego konsekwencje DLA MNIE, grzesznika. Nie wiedziałam, że wystarczy bagaż grzechów z pokorą i wiarą złożyć u stóp Pana, przyjąć Go do swego serca, oddać Mu życie i już mam otwartą drogę do Ojca. Nie wiedziałam, że On czeka na moje „tak”. Wejdź do mego życia i czuj się dobrze w moim towarzystwie. Nie wiedziałam, że mam najwierniejszego Przyjaciela, że jestem córką Króla. Wielu rzeczy nigdy nie dowiedziałabym się, będąc w kościele rzymsko-katolickim.

Ileż zmarnowałam lat poszukując – podświadomie – drogi do Niego. „Przerobiłam” mnóstwo książek o różnych religiach świata. Niczego złego nie widziałam w tym, że ludzie jeżdżą do Indii, aby oddać cześć Sai Babie, popierałam reinkarnację, byłam dumna ze swojego tolerancyjnego podejścia do homoseksualistów i lesbijek itd.

I nie wiedziałam, że tylko Jezus jest JEDYNYM pośrednikiem do Boga.

Może gdyby kościół (ksiądz z ambony lub katecheta), zachęcił mnie do czytania biblii i uświadomił mi, że to JEST SŁOWO BOŻE , nie wydarzyłoby się tyle złego w moim życiu, nie zmarnowałabym tak wiele czasu.

Teraz Pismo Święte czytam codziennie, Jezus jest zawsze blisko mnie, a moje życie radykalnie się zmieniło. Odkąd się nawróciłam, odkąd Jezus pochylił się nade mną i przywiódł mnie do siebie.

Największym jednak problemem na początku, po nawróceniu, było uporanie się z takimi problemami o których pisałam powyżej. Myślę, ze nie tylko mnie było ciężko, ale dotyczy to prawie wszystkich nowo-nawróconych z kościoła rzymskiego, którym wpajano takie „prawdy”.

Zbyt nieśmiało w zborach protestanckich naucza się, jak poradzić sobie z taką sytuacją (wiara i kult matki Bożej, kult świętych, zmarłych itp. itd.). A nowo nawróceni (ci z KRK) wstydzą się przyznać, ż jest to dla nich problem i miotają się zupełnie niepotrzebnie. Dobrze by było, aby jasno, otwarcie i dobitnie wyjaśniać wszystkie „przekręty”, jakich dopuścił się KRK (mam na myśli choćby wypaczenia Pisma Św.) i błędne nauki, jakimi karmi swoich wiernych. Rzym nie krępuje się nazywać protestantów heretykami, odstępcami, może więc i my powinniśmy być mniej powściągliwi. Dla dobra niewierzących, nieświadomych, źle nauczanych ludzi.

Bo przecież nie jest tak, że z chwilą szczerego przyjęcia Pana Jezusa natychmiast znikają wpajane przez dziesięciolecia tzw. Prawdy wiary. Dla mnie była to ciężka walka, ale dzięki Bogu – uwolniłam się.

Chwała Panu za Jego miłosierdzie i miłość.
Wiesława Dampz
2005.10.05.