Od jakiegoś czasu mamy w domu stałe łącze. Dla tych, którzy nie lubią techniki, komputerów i Internetu – proszę zwrócić się o wyjaśnienia do bardziej kompetentnych osób, ja na pewno tłumaczyłabym to niekonkretnie i zawile. Tak więc mamy stałe łącze, co umożliwia mi jako ginącemu gatunkowi kury domowej - i świadomie stosuję to określenie, bo nic do niego nie mam – kontakt ze światem zewnętrznym za pośrednictwem komputera! Pławiłam się więc z radością w niezliczonych stronach chrześcijańskich dla kobiet (niestety oczywiście amerykańskich), czytałam artykuły. Było tego tak dużo!

Od wielu lat bardzo chorowałam na stawy. Nie pamiętam już jak to się zaczęło, ale ból coraz bardziej był dokuczliwy. Stawy biodrowe i kolanowe, coraz bardziej utrudniały mi poruszanie się. Coraz trudniejsza stała się jazda rowerem, wchodzenie po schodach wyciskało łzy w oczach a już prawdziwy koszmar był w nocy gdy chciałam przekręcić się z boku na bok lub po prostu podnieść się. Cały czas byłam na środkach przeciwzapalnych i przeciwbólowych. Jednak ból towarzyszył mi na co dzień i nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym zostać uzdrowiona. Moje myślenie Wyglądało Tak: Gdyby Bóg chciał, żebym była zdrowa to by mi nie zesłał tej choroby.