Autor: Bogusław Kupisiński
Rozbudowany w formie referatu wątek kazania wygłoszonego w zborze katowickim w grudniu 2002.

Aby byli jedno, aby świat poznał, że Ty mnie posłałeś...

Relacje międzyludzkie to jeden z najważniejszych aspektów naszego życia. Bóg stworzył człowieka jako istotę społeczną wskazując na tę część natury ludzkiej jako najpełniejsze odzwierciedlenie własnej istoty. Samotność zawsze była sprzeczna z zamysłem Bożym – „niedobrze człowiekowi, gdy jest sam...”, a wpływ, jaki ludzie wywierają na siebie nawzajem zawsze był – obok intymnej więzi człowieka z Bogiem – najważniejszym czynnikiem kształtującym osobowość. Nic dziwnego, że upadek pierwszych ludzi wynaturzył ich wzajemne relacje do tego stopnia, że już drugie pokolenie było areną bratobójczego konfliktu zakończonego zabójstwem.

Historia cywilizacji i postępu jest historią społeczeństw, ich ewolucji i rozwoju w dużej mierze uzależnionego od zdolności do współdziałania, a istotą osiągnięć jednostek zawsze była ich przydatność dla określonej części populacji. Sukces wybitnych ludzi nabierał praktycznej wartości nie tyle w momencie dokonania odkrycia, co dopiero w chwili jego zastosowania i upowszechnienia. Od zarania dziejów wszelkie formy współżycia regulowano normami zwyczajowymi czy kodeksami prawnymi, a ich charakter decydował o odrębności kulturowej. Były i są one jednak tylko próbą ograniczenia grzesznej natury ludzkiej dla dobra ogółu, a systemy religijne i filozoficzne oparte na samodoskonaleniu adeptów prędzej czy później stają przed barierą nie do pokonania. Jedne ulegają degeneracji zastępując początkowo wysokie standardy moralne ich formą zrytualizowaną dla mas, z czasem stając się jedynie narzędziem sprawowania władzy, inne – z góry przeznaczone dla nielicznych wybrańców - tworzą radykalne grupy społeczne, elitarne wspólnoty, których istnienie jest wymownym świadectwem ludzkiej tęsknoty za utraconą świętością. Na tym tle niezwykła nauka Jezusa wprowadza nas w nadprzyrodzony świat nowego stworzenia, jedynego, które zdolne jest sprostać Bożym wymaganiom. Jej niezwykłość dostrzegamy wyjątkowo wyraźnie właśnie w aspekcie społecznym, w urzeczywistnieniu słów modlitwy arcykapłańskiej, „...aby byli jedno, aby świat poznał, że Ty mnie posłałeś...”. To właśnie nadprzyrodzony charakter więzi łączącej chrześcijan ma być najbardziej przekonującym świadectwem pochodzenia ich Mistrza. Niestety, w ciągu dwóch tysięcy lat historii Kościoła wyznawcy Chrystusa zrobili wiele, aby ten obraz zniekształcić. I nie jest to jedynie zasługa tak zwanych kościołów historycznych, obojętnie którego odłamu. Zresztą, wyidealizowany obraz pierwszego Kościoła w świetle polemicznych wątków listów apostolskich także wydaje się być mocno uproszczony. Nie powinno nam to bynajmniej poprawiać samopoczucia w obliczu wszechobecnej nijakości naszego stylu rutynowej, powierzchownej uprzejmości braterskich kontaktów. Czasem bywa ona demaskowana jako bezużyteczna poza w konfrontacji z problemami ludzi dramatycznie doświadczanych chorobą, ubóstwem, czy ludzką nieuczciwością. Zwykle jednak brakuje nam determinacji, by coś zmienić. Nie pomagają nam w tym sprawcy naszego świątobliwego zakłopotania. Nienasyceni tanim pocieszeniem odchodzą, pozostawiając nas z lekturą Kazania na Górze, gdzie szukamy usprawiedliwienia między wierszami: „błogosławieni, którzy chcieli dobrze...”. Nauczyliśmy się odczytywać obietnice, których nie ma dziękując za nie Bogu, by je uwiarygodnić we własnych oczach, a im bardziej nieuświadomione jest takie przeświadczenie, tym głębsze piętno wywiera na naszym sposobie myślenia i postępowania. Pod przemożnym urokiem łaski zapomnieliśmy, że również w rzeczywistości objawionej wszystko ma swą cenę. Zbawienie za darmo oznacza, że Bóg zapłacił za nas Synem i to akceptujemy bez zastrzeżeń. Całkowite posłuszeństwo Bogu zwane zaufaniem też kosztuje, choć nie tak wiele, jak zbawienie, tyle że nas samych. I tu w sukurs naszym obawom przychodzi pokusa, by zmarginalizować problem do sytuacji wyjątkowych, jak wyprawa Abrahama z Izaakiem na górę Moria, modlitwa Jezusa w Getsemane, czy ostatnia podróż Pawła do Jerozolimy. Nawet jeśli czytamy, że wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą...”, przywołujemy tło historyczne towarzyszące autorowi i adresatom listu stwierdzając, że żyjemy w czasach wolności religijnej, dlatego nikt z nas życiem swojej wiary nie okupi. Pozostawmy jednak wymówki tym, którzy wolą unikać wąskich ścieżek wiary, by śladem uczniów Jezusa usłyszeć i przyjąć każdą prawdę o swoim położeniu.
Jeśli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie,
i poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli...

Prawda, która wyzwala nie zawsze bywa przyjemna. „Lisy mają jamy, ptaki gniazda, ale Syn Człowieczy nie ma gdzie głowy skłonić.”, „Każdy, kto przykłada rękę do pługa i spogląda wstecz nie może być uczniem moim.”, „Kto miłuje życie swoje na tym świecie, straci je.”. Takie słowa usłyszał każdy, kto ruszył w drogę za Mistrzem. Bez przygotowania, bez rzewnej, wzruszającej muzyki, bez zachęty duchowego doradcy, czuwającego obok wahającej się jeszcze duszy. Nawet wbrew podstawowej zasadzie skutecznej perswazji, w myśl której „cenę ujawniamy na końcu prezentacji”. A nie mówiłem?! Powiedziałby pewnie spec od marketingu widząc odchodzące tłumy. Lecz Jezus nie potrzebował specjalisty od wizerunku publicznego. On nie liczył tłumów nad jeziorem Genezaret, nie zlecał sondaży opinii publicznej, nawet nie zatrudniał szpiegów, jak to było w zwyczaju Faryzeuszy. On wiedział, że koniec jego misji na ziemi będzie dopiero początkiem królestwa wiecznego, dlatego nie potrzebował tłumów na każdym wystąpieniu, by utwierdzać się w przekonaniu o celowości swojej służby. On potrzebował garstki wytrwałych uczniów, by uczynić z nich siewców, rybaków, przewodników dla milionów, które uwierzą świadectwu Zmartwychwstania dzięki działaniu Ducha jedności. I tu dochodzimy do sedna tej tajemnicy, zdolnej zmienić bieg historii świata swym uniwersalnym przesłaniem, zrozumiałym w każdej kulturze. Niezwykła więź łącząca świadków zmartwychwstania była spełnieniem obietnicy wysłania Pocieszyciela, królewską pieczęcią, niezbitym dowodem potwierdzającym tożsamość Syna. To nie zasady wyznawane przez uczniów kierowały ich postępowaniem, lecz obecność Ducha kreująca rzeczywistość nowego stworzenia. To, co okazało się niezdolne do spełnienia Bożych przykazań zostało przybite do krzyża, by dać miejsce nowej naturze. On nie udoskonala tego, co już potępił w ciele Baranka, dlatego prawdziwa społeczność ludzi odrodzonych jest w rzeczywistości społecznością ukrzyżowanych z Chrystusem. Wiele porażek poniesionych na drodze do doskonałości życia wspólnoty wierzących bierze się z niezrozumienia tej podstawowej zasady. Niektóre nasze próby ożywienia ducha wspólnoty przypominają reanimację umarłego podtrzymywanego w sposób sztuczny i kosztowny przy podstawowych funkcjach fizjologicznych podczas, gdy okazywanie miłości przez nową, odrodzoną naturę powinno być spontaniczne. Dlaczego więc tak wiele ułomności i braków dostrzegamy w naszym postępowaniu, tym więcej, im większy wysiłek wkładamy w pracę nad swoim stosunkiem do bliźnich? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w Liście do Rzymian. W rozdziale 12 w. 1 i 2 Paweł mówi o odnowieniu umysłu swego, by rozumieć, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe. W innym fragmencie apostoł w odniesieniu do człowieka odrodzonego używa terminu „ustawicznie się odnawia”, sugerując tym samym, że jednorazowy akt nowego narodzenia jest początkiem procesu nieustannego przywracania stanu gotowości umysłu do rozumienia rzeczywistości duchowej. Lepiej zrozumiemy tę wypowiedź na tle przeciwieństw, opisanych w ewangeliach i w listach. „O nierozumni i gnuśnego serca, by zrozumieć...”, „mając umysł przytępiony oddali się rozpuście”, „myślą bowiem o rzeczach ziemskich” itp. Mowa tu o umysłach podporządkowanych zmysłom, podatnym na zwiedzenie i upadek. Lenistwo intelektualne jest tu przedstawione jako czynnik ułatwiający bezwiedne uleganie woli szatana. Niechęć do dociekania prawdy jako główna przyczyna niewiary jest tutaj antytezą popularnego dziś przekonania, że wiara w konfrontacji z myśleniem musi przegrać, a jej wyznawanie świadczy o braku inteligencji. Jednak by w pełni rozumieć, czym jest owo ustawiczne odnawianie należy przyjrzeć się sposobowi, w jaki ono się dokonuje. Nie myślenie o sprawach wzniosłych, lecz nasycenie umysłu Słowem Chrystusowym, które „mieszka w was obficie” czyni go wrażliwym na prowadzenie Ducha. Nie należy jednak mylić go ze wzrostem, czyli procesem przemieniającym, wymagającym czasu i wydającym owoce. Ustawiczne odnawianie jedynie umożliwia wzrost, lecz jego bezpośrednim efektem jest zachowywanie pewnego stanu sterylności umysłu wobec wpływu świata. Najważniejsza różnica między jednym i drugim dotyczy odpowiedzialności za działanie lub zaniechanie. Wzrost bowiem daje Bóg i nie jest on w żaden sposób przez nas przyspieszany czy wspomagany. Ustawiczne odnawianie umysłu jest natomiast naszym zadaniem i jeśli je zaniedbujemy, hamujemy wzrost, stajemy się podobni do świata i bezużyteczni w służbie. Wtedy najczęściej staramy się „wyhodować” imitacje owoców, wyglądających podobnie, lecz ich smak niczym nie przypomina oryginału. Dopiero umysł odnowiony jest gotowy przyjąć rzeczywistą cenę uczniostwa jako dowód miłości Boga, nie gorsząc się wraz z odchodzącym tłumem. Prześladowani uczniowie cieszyli się, że zostali uznani za godnych uczestnictwa w cierpieniach Chrystusa i nie pytali już tak niecierpliwie o zapłatę, jak wcześniej dwunastu (pozostawiliśmy rodziny, domy, pracę, co w zamian?). W świetle przytoczonych fragmentów wiemy, czym jest i czym nie jest odnowienie umysłu w Duchu Chrystusowym. Natomiast odpowiedź na pytanie jak to osiągnąć jest zawarta w słowie „ustawicznie”. Bodaj najważniejszą funkcją tego przejawu życia wiary jest stałość, a dokładniej regularność. Wynika ona zawsze z dojrzałej decyzji trwania w Słowie pomimo wielu przeszkód, czynników rozpraszających, czy zniechęcenia. Choć często podczas lektury Pisma Świętego doświadczamy niezwykłej obecności Pocieszyciela wprowadzającego nas w tajemnice Boże, coś jednak sprawia, że kolejne sięgnięcie po Słowo, by w modlitwie i skupieniu poddać się Jego wpływowi jest przede wszystkim decyzją woli. To właśnie wytrwałość tworzy różnicę pomiędzy prawdziwym i nominalnym uczniostwem. Jednak trwanie w Słowie, to coś więcej, niż regularna lektura z modlitwą. Przyjęte wiarą obietnice, napomnienia, świadectwa i nauki stają się dla nas nową rzeczywistością, stopniowo wkraczającą w świat, w którym żyjemy domagając się postaw integralnych z deklarowanym posłuszeństwem. Prosta zasada służenia jednemu Panu prowadzi do wielu napięć, dramatycznych decyzji i ciągłego poskramiania ego, a nierzadko znużenia własną niedoskonałością oglądaną w ostrzejszym świetle. W konsekwencji jednak fascynacja Osobą Mistrza przeżywana jako droga życiowych wyborów wrasta stopniowo w nasz charakter, stajemy się „nosicielami owocu Ducha”, odbiciem Jego natury, która pomimo wielu niedoskonałości i ograniczeń staje się widoczna bez naszej szczególnej troski. 

Jest pewien fragment Słowa pięknie ilustrujący tę prawdę:
„22. A bądźcie wykonawcami Słowa, a nie tylko słuchaczami, oszukującymi samych siebie.
23. Bo jeśli ktoś jest słuchaczem Słowa, a nie wykonawcą, to podobny jest do człowieka, który w zwierciadle przygląda się swemu naturalnemu obliczu;
24. Bo przypatrzył się sobie i odszedł, i zaraz zapomniał, jakim jest.
25. Ale kto wejrzał w doskonały zakon wolności i trwa w nim, nie jest słuchaczem, który zapomina, lecz wykonawcą; ten będzie błogosławiony w swoim działaniu.”
Jak. 1:22-24 (Biblia Warszawska)

Ciekawe, że miarą autentyczności więzi z Panem będzie zawsze stosunek do bliźnich – relacje z nimi oglądane w świetle Słowa są dla nas lustrem odbijającym rzeczywistą kondycję naszej wiary. „Prawdziwą i nieskalaną pobożnością jest nieść pomoc sierotom i wdowom w ich niedoli i zachowywać siebie nieskalanym przez świat.” Powróćmy jednak do zdania, które jest w centrum naszych rozważań – dlaczego wzbudziło ono tak gwałtowne reakcje słuchających? Przecież obietnica wolności wydawała się w ich sytuacji czymś pożądanym. Dobrze jednak zinterpretowali zamysł Mistrza – nie o polityce była mowa. Kto, my? W niewoli? A Abraham? Jak mogłeś, Samarytaninie (!)? Taka była odpowiedź na logiczny wywód Jezusa tych, którzy początkowo w Niego uwierzyli. Propozycja uwolnienia dla ludzi we własnym mniemaniu wolnych obraziła ich godność.

Jest istotna różnica między ograniczeniem swobody działania czy wyrażania opinii, a zniewoleniem przez grzech. Ta druga sytuacja przypomina raczej stan zwierząt urodzonych w niewoli. Klatka i ciasny, śmierdzący wybieg są jedynym znanym im światem. Dopiero świadectwo kogoś z zewnątrz może obudzić w nich świadomość ograniczenia, pod warunkiem, że zostanie przyjęte jako prawdziwe. Proces uwalniania grzesznika przedstawiony w tym wywodzie zakłada pewne kluczowe sytuacje, które prowadzą do celu. Tak więc przyjęcie Słowa jest zaledwie początkiem, trwanie w nim czyni sympatyka uczniem, a poznanie prawdy momentem zwrotnym. Wolność to jej przyjęcie, odrzucenie jest powrotem do bezpiecznej, znanej klatki, do której być może zdążył już zatęsknić. W pewnym sensie wszyscy jesteśmy gdzieś „pomiędzy”, na sobie i Bogu tylko znanym etapie trwania, prawdziwego uczniostwa i konfrontacji z Prawdą. Nie do końca wolni od naszych uprzedzeń (kłamstw), wyobrażeń (kłamstw), sprzecznych oczekiwań i obaw (kłamstw), które stoją na drodze do doskonałej społeczności z braćmi. 

Gdyby pokusić się o praktyczne wnioski z tego rozważania, wymieńmy kilka najważniejszych:

1. zachowajmy pewien dystans do siebie i bliźnich – naszych sprzymierzeńców i towarzyszy w drodze, bo to, co widzimy w ich i swoim zachowaniu niekoniecznie jest produktem finalnym, w najlepszym razie surowcem, a nieraz odpadem. Nasze niewłaściwe reakcje na cudze niewłaściwe postępowanie potraktujmy jako haniebny rytuał życia w celi i wspólnie opracujmy plan ucieczki. W najgorszym razie wiejmy sami. Pozostali niech pójdą za naszym przykładem.

2. Pielęgnując osobistą więź z Panem szukajmy Go także w naszym stosunku do ludzi, nie bagatelizując zgrzytów i zaniedbań, w przeciwnym razie pozostanie ona jedynie mniej lub bardziej pouczającą podróżą w głąb siebie, bez większych konsekwencji dla naszego życia.

3. Program naprawy zaczynajmy od poznania Bożej prawdy o rozważanej sytuacji, nawet, jeśli niemile nas zaskoczy. Ucieczka w iluzję w jednej dziedzinie zawsze odbija się na jakości pozostałych składników naszego życia. Zupełnie jak w naczyniach połączonych. Zdarza się, choć wygląda to nielogicznie, że źródeł problemów w pracy czy służbie doszukamy się we własnej rodzinie i odwrotnie. Pewne jest tylko to, że prawdziwie otwarte na Ducha (nieraz zdesperowane) serce nie pozostanie w niewiedzy.

Reasumując, zdolnymi do praktykowania chrześcijańskiej jedności, cokolwiek ona oznacza, są tylko ludzie prawdziwie wolni, choć paradoksalnie wiele podziałów i konfliktów w kościele zdarzyło się właśnie w imię obrony wolności.